Komentarze: 0
Taaaa... pierwszy dzień szkoły?
Uhm... MASAKRA.
Taka własna, jednoosobowa Hiroszima.
Pomijając takie szczegóły, jak dostanie podczas mszy czkawki ze zdenerwowania, potknięcie na schodach kościoła oraz późniejsze zgubienie się na parterze, owocujące wejściem do klasy akurat w połowie przemówienia powitalnego wychowawczyni, to... cóż, siedzę sama w ławce. Świetna wróżba, zapewne me życie towarzyskie będzie przez te trzy lata kwitło w takim stopniu, jak przez ubiegłe sześć podstawówki.
Czyli nawet nie zaistnieje.
Hmmm... plan lekcji?
O niczym innym nie marzyłam!
Przykładowo: wtorek- koniec lekcji 17:00, środa- początek lekcji 7:30. Wiadomo, w środę zawsze będę się zjawiać przygotowana do pytania i z odrobionym zadaniem, w końcu miałam na to mnóstwo czasu (dojazd do domu zajmuje mi godzinę). A jak Los się uśmiechnie, to jakiś psychopata zorganizuje nam jeszcze wtedy sprawdzian lub kartkówkę.
Oczywiście, nie mamy prawa się skarżyć, w końcu to najlepsza szkoła w okręgu i województwie! Musimy czuć się zaszczyceni traktowaniem nas jak maszyny, a życie towarzyskie to po prostu coś, co zdarza się innym.
Uhm... dyrektorka (skądinąd całkiem sympatyczna osoba) miała na apelu dłuuuuuuuuugie kazanie na temat Neta, oczerniania nauczycieli itepe. Bo wcale nie jesteśmy tacy niewykrywalni, jak myślimy, bo informatyk może nas wyśledzić po IP.
Ale co mam robic z tą całą chlustającą ze mnie na wszystkie strony goryczą? Lepiej niby się na kogoś wydrzeć?
Dobra, jak na razie objeżdżam całokształt Naszego Doskonałego Gimka®, a nie konkretnych nauczycieli, więc może będzie mi odpuszczone...
Dwa jasne punkty w mrocznym tunelu, nie będace nadjeżdżajacym pociągiem:
a) Na korytarzu szkoły spotkałam dziś Natalię, moją koleżankę jeszcze z przedszkola. Chodzi do trzeciej klasy, ale lepszy rydz niż... nie, w zasadzie nie przepadam za grzybami.
W każdym razie, ostatni raz widziałam Natalii od prawie trzech lat.
b) Punkt jaśniejący niby supernova: wczoraj wieczór, gdy przerażona perspektywą dnia dzisiejszego snułam się, popłakując w różnych kątach, zadzwoniła do mnie SStefan! Gdy już zebrałam szczękę z podłogi, udało jej się podnieść mnie na duchu do tego stopnia, że kładłam się spać jeszcze z głupawym uśmiechem na twarzy. I za to Ci dzięki!